Długo, długo wahałam się, nim na ekranie komputera zawisły pierwsze słowa tego wpisu. Mój wewnętrzny krytyk, dysponujący całym moim potencjałem sarkazmu, zapytywał, czy aby na pewno chcę powracać (znowu) niczym feniks z popiołów, skoro najprawdopodobniej wkrótce skończę jako sfrustrowana kupka tego popiołu (znowu). A jednak… jestem.
To będzie bardzo szczery post o tym, jak blog zamarł w niebycie, a mimo to postanowiłam go wskrzesić. Ale może zacznę od początku. A będzie to…
Opowieść o Wielkim Wybuchu
Czyli krótka opowieść o tym, jak blog upadł, by powstać znowu.
Na początku była bardzo mała, ale bardzo ciężka kulka…
Zaczęło się od tego, że zmienił się mój kontekst życiowy i skurczył moje zasoby czasowe do absolutnego minimum. A mimo to, z uporem maniaka, w te mikroodcinki czasu wciąż próbowałam upchnąć zadania i pomysły co najmniej pełnoetatowej blogerki. Hm, co mogło pójść nie tak?…
Dokręcałam sprężynkę do oporu, aż najzwyczajniej w świecie – pękła. Po prostu z dnia na dzień odpuściłam wszystko i przestałam tu publikować cokolwiek. Nie miałam nawet tyle mentalnej siły, by uczciwie wytłumaczyć się ze zniknięcia. Głupio mi straszliwie, ale zwyczajnie tak było i nie ma co się migać.
Potem nastąpił chaos
Fragmenty materii blogowej poleciały we wszystkie strony, tworząc kosmiczny bajzel. Sytuacji nie polepszał fakt, że blogowi od dawna brakowało jednej, mocnej linii przewodniej. Owszem, był to blog „o rozwoju”, ale to temat tak szeroki, jak niemal ocean. Próbowałam połapać luźne końce, ale efektem był tak splątany węzeł gordyjski, że jedynym wyjściem – wzorem Aleksandra Wielkiego – było go przeciąć.
Patrzyłam na te rozsypane cząstki i zdecydowałam, że jeśli mam wracać do blogowej działalności, to tylko pod warunkiem, że będę miała konkretny pomysł, który zepnie wszystko w jedną całość. Przez długie miesiące pomysł się jakoś nie wyłaniał. A jednak… z roku na rok przedłużałam hosting i domenę. Może to syndrom utopionych kosztów i czasu, który już zainwestowałam, ale wciąż jeszcze tliła się nadzieja.
A potem zaczęły się tworzyć gwiazdy i konstelacje
Bardzo długo nie mogłam poukładać wszystkiego w jeden obrazek. Potrzeba było paru impulsów (o tym jeszcze opowiem), które sprawiły, że poszczególne cząstki zaczęły się spajać i budować gwiazdy i planety. Mój strategiczny umysł, wbrew obawom, zaczął tworzyć strukturę, która stopniowo nabierała trójwymiarowości. I zdecydowałam, co chcę robić na blogu.
Wbrew pozorom, to było coś, co od początku przebłyskiwało w blogu i – choć nieokreślone – towarzyszyło mi w mętnych wyobrażeniach o tym, czym chcę, by on był. A jednak trudno było mi postawić zdecydowany krok i głośno powiedzieć o tym, co chcę tu robić. Obawiałam się, czy to ma sens, czy czytelnicy będą dalej śledzić blog, czy to komuś potrzebne… Ale wiesz co? Dojrzałam do tego, żeby wreszcie się określić. I tak, rozumiem, że być może w tym miejscu nasze drogi się rozejdą. Bo może nie tego tu poszukujesz. Bo może inne treści Cię tu przyciągnęły. I jeśli uznasz, że to jest ten moment rozstania, uszanuję to. Ale właśnie dzięki temu określeniu kierunku mogę lepiej pomóc tym, którzy tych treści będą potrzebować.
No dobrze, to chyba czas wreszcie zagrać w otwarte karty i powiedzieć…
To jak to teraz będzie?
Po tym wstępie, czas wreszcie odpowiedzieć na to pytanie: jaka będzie przyszłość bloga?
Będzie… kreatywnie i projektowo
Czy masz w głowie pomysł, który chciał_byś kiedyś zrealizować? Co pojawia się w Twojej głowie jako pierwsze? Napisać książkę, założyć biznes, nauczyć się rysować, programować, osiągnąć mistrzostwo w jakiejś nowej dziedzinie… Albo wszystko naraz (skąd ja to znam?).
Jako istota napędzana potrzebą kreatywności, odkąd pamiętam, zawsze coś tworzyłam.
W wieku 8 lat zaczęłam pisać pierwszą książkę (była tak śmiertelnie nudna, że skończyłam po parunastu stronach). Pisałam scenariusze do przedstawień, które wystawialiśmy na lekcji wychowawczej w podstawówce (wzruszająca sztuka Romeohamlet, czyli mieszanka absolutnie wybuchowa wciąż zalega gdzieś na moim komputerze). Pisałam setki (bez przesady!) tekstów. Stworzyłam ileś blogów jeszcze w czasach, zanim ktokolwiek myślał, że z tego mogą być pieniądze. Rysowałam. W organizacji studenckiej dorzucałam moją cegiełkę do projektów, które naprawdę dawały mi poczucie, że w mikrozakresie zmieniam świat. A gdy w epoce pandemii spotkania rodzinne zostały zredukowane, zorganizowałam z kuzynką grę świąteczną online, która dała namiastkę wspólnej zabawy.
Projekty małe i duże to moje życie i siła napędowa, bez której po prostu usycham.
I rozumiem, że nie każdy tak ma. Ale też widzę wiele osób, które tęsknią za zrobieniem czegoś swojego. Które mają w sobie tę twórczą moc, ale jakoś uwięzły w tym przekonaniu, że „nic nigdy się nie zmieni”. Które może próbowały coś z tym zrobić, ale nie wiedzą, od czego zacząć i jak sobie z tym poradzić. I które chcą się wyrwać z pracy, ale ten cały biznes to zbyt skomplikowany jest.
Mam wrażenie, że „zarządzanie projektami” kojarzy się z korporacyjną nudą, a w sieci trudno znaleźć złoty środek pomiędzy rygorystycznymi metodologiami i tabelkami a prostym „zrób listę zadań do zrobienia”. Takiego kreatywnego i ludzkiego podejścia do projektów, które będzie pasować do tych osobistych inicjatyw, prywatnych, zawodowych i biznesowych. Które nie będzie mówić o strukturze organizacji, ale które odniesie się do naszej osobistej perspektywy i stylu działania. I o tym właśnie będzie.
Będzie… praktycznie!
Długo, bardzo długo rozmyślałam, jak to wszystko ma funkcjonować. Przecież nie sztuką jest opisać taką czy inną metodologię czy narzędzie. Ale przecież nie o to chodzi, by tworzyć teksty, które zalegać będą w odmętach Internetu jak moja magisterka w archiwum uczelnianym.
Ponieważ ja chcę zmieniać świat. Tak na poważnie. A świat się nie zmienia od gadania czy planowania – świat się zmienia działaniem. Krótko mówiąc – chcę, żebyś z tym blogiem osiągał_ swoje cele. A to oznacza dwa ważne założenia:
Po pierwsze – chcę tworzyć materiały, których potrzebujesz. Tak, konkretnie Ty. Zaczniemy od zbudowania pewnej struktury, żeby móc ogarnąć całość, a dalej… dalej zdecydujesz Ty. Jeśli masz jakąś konkretną zagwozdkę, problem czy pytanie – daj znać. Ogarniemy to.
Po drugie – będziemy działać na żywym organizmie. To znaczy pokażę Ci, jak ja podchodzę do realizowanych projektów. Takich jak ten blog (tak, będę na blogu pokazywać, jak rozpracowuję blog… czyli taka blogcepcja), ale nie tylko. Zobaczysz, jak metody czy narzędzia można wykorzystać w praktyce. Tak więc zapraszam na social media (Facebook tu, a Instagram tu), gdzie będę się dzielić procesem na bieżąco.
Będzie… o działaniu w zgodzie z sobą
Temat talentów i indywidualnych kompetencji nie zniknie. Już pisałam o życiu i działaniu w zgodzie z sobą – i nadal mocno w to wierzę! Praca zgodnie z Twoimi talentami, Twoim stylem działania, z Twoją metodą to absolutna podstawa. Branie w ciemno wszystkich metod i oczekiwanie, że będą działać tak, jak u innych – to jak kupować buty w nie swoim rozmiarze. Owszem, jakoś Ci się będzie szło – ale po co, skoro można iść wygodniej i bez myślenia o otartych piętach?
Będzie też… biznesowo
Tak, o projektach komercyjnych też będzie. Choć uwielbiam idee i szczytne cele, to biznes i pieniądze nie są dla mnie tematem tabu. A że miałam do czynienia z doradztwem biznesowym (po stronie doradcy), to nie boję się mówić o projektach, które mają po prostu zarabiać. Formalności czy Excel też nie są mi straszne. Więc jeśli myślisz o biznesie, to też znajdziesz tu coś dla siebie.
Będzie… nieregularnie
Czynię to zastrzeżenie dla mojego i Twojego dobra. Tak, słyszałam, że regularność is king, że trzeba się trzymać schematu, publikować co najmniej raz w tygodniu… I nieraz się na tym przejechałam, bo zamiast poruszyć temat ważny i złożony, zabierałam się za prostszy, bo gonił termin publikacji kolejnego wpisu. Wiem też, że w najbliższym czasie moje zasoby czasowe to będzie loteria, więc nie chcę się zobowiązywać do czegoś, czego nie dotrzymam. A jak pokazała przeszłość, próby dotrzymania nierealnych zobowiązań to prosta droga do porażki. I zamiast podejścia „wszystko albo nic” (co na ogół prowadzi do „niczego”), wolę publikować rzadziej, ale trzymać merytoryczny poziom.
Zrobię co w mojej mocy, żeby publikować przynajmniej dwa razy w miesiącu, ale nie chcę tego traktować jak noża na gardle. Postaram się też wypełniać czarne dziury innymi treściami. Ale przede wszystkim chcę uniknąć tego, że zniknę znów na czas dłuższy. Bo wreszcie czuję, że buduję coś konkretnego.
A zatem… do zobaczenia!
Kolejne wpisy już czekają w kolejce. I jeśli nawet rzeczywistość znów przygniecie mnie do ziemi, to nie poddam się już tak łatwo.