Powracam! Tym razem pełna energii i chęci do działania. Tym razem z bardziej klarowną wizją tego, co chcę zdziałać przez tego bloga. Ale najpierw słowo wyjaśnienia co do mojej nieobecności.
Czyli… gdzie byłam, jak mnie nie było?
W czarnej… dziurze
Ponoć tego samego błędu nie popełnia się więcej niż raz. No więc ten właśnie popełniłam co najmniej dwa razy. W hurraoptymistycznej wierze w moją herkulesową siłę i odporność… w moim „Co, JA nie dam rady? Potrzymaj moją czekoladę na gorąco!”… w mojej chęci bycia w kilku miejscach naraz niczym elektron w teorii kwantowej… najzwyczajniej w świecie dowaliłam sobie za dużo zadań.

Doszło do tego, że przestałam uzupełniać kalendarz, bo nawet na papierze lista zadań nie wyglądała na realną do wykonania. W efekcie musiałam kilka rzeczy odpuścić i skupić się na przetrwaniu. O tym surivalu napiszę trochę więcej w kolejnych postach.
Ale wreszcie zaświeciło się światełko w tunelu – część zadań udało się zakończyć, część (z wymuszoną asertywnością) odpuściłam i odzyskałam panowanie nad moim czasem. Nie od razu, bo na wskaźniku energii świeciła się już kontrolka rezerwy, więc mentalnie leżałam bezwładnie niczym wieloryb wyrzucony na plażę. I zanim zdołałam wziąć drugi oddech i zabrać za działania…
Świat mi się wywrócił do góry nogami
Jest takie powiedzenie: Chcesz Pana Boga rozśmieszyć? Opowiedz mu o swoich planach. (Jeśli odniesienie religijne Ci nie odpowiada, możesz wstawić sobie tu „los” albo cokolwiek innego, to nie ma znaczenia.) Otóż przy moich planach na ten rok musiał mieć niezły ubaw. Pewnie chichotał przy goleniu, gdy bawił się z orkami z Majorki.
Mianowicie w moim życiu osobistym nastąpiła rewolucja, która pokazała, co ja mogę sobie zrobić z moimi planami. Nie mam pojęcia, gdzie mam zapisane moje postanowienia noworoczne, ale to nie ma znaczenia, bo już zupełnie nie przystają do mojej obecnej rzeczywistości. Musiałam je wyzerować. Musiałam dokonać przewartościowania, bardziej skoncentrować się na niektórych obszarach, a inne zamierzenia odsunąć na bliżej nieokreślony czas.
Więc teraz towarzyszy mi to dziwne uczucie, jakbym nawigowała statkiem po nieznanych wodach i nie miała pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi. Ale choć niepewność i obawy są moimi stałymi kolegami (lubią się wpraszać bez zapowiedzi), to nie opuszcza mnie spokój przekonanie, że jakkolwiek będzie, to będzie dobrze. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli.
I siłą rzeczy musiałam na nowo wyznaczyć azymut i skierować statek w inną stronę. I przy tych wszystkich przemyśleniach stwierdziłam, że…
Powracam do bloga
Jakkolwiek egoistycznie by to nie zabrzmiało – dobrze mi zrobiła ta przerwa. Nim przerwałam pisanie bloga, miałam wrażenie, że zaczynam kręcić się w kółko. Żeby zdążyć na czas z publikacją posta, dobierałam pierwszy temat z brzegu. Straciłam z oczu ten cel, dla którego ten blog został założony.
Bo nie prowadzę go po to, żeby ładnie wyglądało w CV. Ani żebym mogła z wyższością mówić „Bo my, blogerzy…”. Zarabianie?… Być może, ale to wciąż nie jest ten główny zamysł.

Teraz, gdy spojrzałam na wszystko z perspektywy, mogę wreszcie sama przed sobą skonkretyzować misję tego bloga. I gdy ustaliłam ten kierunek działania, moją głowę wypełniają pomysły, które okręcają się wokół tej głównej osi niczym spirala. I myślę, że tym razem wiem, dokąd zmierzam.
A zatem czas… start!
Jeśli chcesz się przekonać, dokąd chcę to wszystko doprowadzić, to zapraszam na bloga w kolejnych tygodniach. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć w tej drodze.