Przedstawiam Ci moją całkowicie amatorską i niemal niczym niepopartą teorię dotyczącą opanowania nowych umiejętności. Być może jest prawdziwa tylko dla mnie. Ale może Tobie też w czymś pomoże, dlatego chciałabym się nią podzielić.
Skąd mi się to wzięło?
Zaczęło się ładnych parę lat temu. Być może najstarsze dinozaury pamiętają, że telewizja nadawała taki program Chwila prawdy. Rzecz polegała na tym, że wybrana osoba musiała w 7 dni opanować jakąś umiejętność – taką jak wyciąganie obrusa spod kieliszków czy wyrecytowanie liczby pi do któregoś miejsca po przecinku. Program relacjonował kolejne dni ćwiczeń, a w finale delikwent wykonywał sztuczkę przed publicznością w studiu.
Parę razy oglądałam zmagania bohaterów z opanowaniem tej umiejętności. Moją uwagę zwróciło to, że często pojawiał się ten sam schemat: trzeciego dnia następował kryzys. Nic się nie udawało, zero postępów, zniechęcenie.
A potem zauważyłam, że u mnie wygląda to podobnie.
Trzeci trening zumby po przerwie. Trzeci dzień w nowej pracy. Trzecia jazda samochodem w trakcie nauki. Zresztą nie musi być trzeci, może być czwarty i piąty, ale ten trzeci wypada u mnie najczęściej.
I zaczęłam myśleć, skąd się to bierze.
Wyjaśnienie
I wymyśliłam coś takiego:
Uwaga, teraz będzie wykres, żeby nadać teorii pozory naukowości. Widzisz na nim wzrost oczekiwań i faktycznych umiejętności.
Weźmy przykład treningów zumby.
Trening pierwszy – na pierwszym treningu moje oczekiwania są bliskie zera. Kondycja, choć nie tragiczna, nie jest też najlepsza. Nie mam potrzeby, żeby czymkolwiek się wykazać. Dlatego wielkim sukcesem jest dla mnie samo dotrwanie do końca. Cóż, nie jest ze mną tak źle!
Trening drugi – wciąż nie najgorzej. Jakby trochę lepiej, niż ostatnio. Może w niedalekiej przyszłości osiągnę poziom dziewczyn z pierwszego rzędu. Tych zgrabnych istot w legginsach, które znają układy na pamięć i nigdy im się nogi nie plączą.
Trening trzeci – załamanie. Gdzie moje postępy? Wciąż się mylę, wciąż gubię kroki, wciąż dyszę jak lokomotywa z wiersza Tuwima. Może w ogóle nie powinnam tu przychodzić?
Kończy się euforia początkującego, zaczyna się praca nad sobą.
I co z tym zrobić?
Sama świadomość, że tak to u mnie działa, bardzo mi pomaga. Kiedy kryzys nadchodzi (a nadchodzi niechybnie!), to jestem na to przygotowana. I wiem, że po prostu trzeba skorygować oczekiwania i iść dalej. Choć często to wcale nie jest „po prostu”.
Nie wiem, czy ta teoria działa tylko na mnie czy na kogokolwiek innego. Jeśli działa, to pewnie ktoś dużo mądrzejszy ode mnie to wymyślił i przebadał.
Ale zastanawiam się, czy u Ciebie działa to tak samo. A może masz inne spostrzeżenia? Chętnie przeczytam.
Inne posty:
→ W dolinie rozpaczy, czyli emocjonalny cykl zmiany