Czy znasz jakąś mądrość ludową lub inne porzekadło, które na dłuższą metę narobi więcej szkody niż pożytku? W moim przypadku było to „Nie masz czasu? Znajdź sobie coś do roboty”.

 

Nie masz czasu?

„Mądrość” ta opiera się na założeniu, że gdy masz ogrom spraw na głowie, to w jakiś magiczny sposób uwalniasz niespożyte pokłady czasu i produktywności. Jakby sam fakt napiętego harmonogramu robił z Ciebie mistrza organizacji. Jakby czas działał jak tubka pasty do zębów – „resztka” starcza na dobre dwa tygodnie.

Zdanie to usłyszałam, mając jakieś 10 lat. Czy to z jego winy, czy z naturalnych predyspozycji – nabawiłam się tendencji, by podejmować się coraz to nowych zadań. W końcu więcej zadań = więcej czasu, prawda?

 

Otóż nie.

Wiele zarwanych nocy później zapewniam Cię, że to tak nie działa. Być może długa lista To Do leczy z nadmiernego perfekcjonizmu czy przeglądania social mediów – bo nie ma czasu na roztkliwianie się nad sobą.

Ale jeśli dowalisz sobie zbyt wiele zadań, to skończy się albo zawalaniem jakichś spraw, albo chronicznym zmęczeniem, albo stresem i nerwami, albo wszystkim tym naraz. W którymś momencie kończy się dobra organizacja, a zaczynają się nieudane próby zostania robotem.

Ale tendencja do rozpraszania się na coraz to nowe pomysły pozostała. Wciąż pokutuje u mnie myśl, że „przecież powinnam umieć to wszystko pogodzić”! Przecież siłą woli i dobrą organizacją dam radę to zrobić! Tylko że nie.

Przytoczone wyżej zdanie powinno brzmieć: „Nie masz czasu? Wybierz priorytety i trzymaj się ich. Ogranicz zadania, które się do nich nie zaliczają. Wyeliminuj rozpraszacze. Zwalcz prokrastynację„. Szkoda, że musiałam to odkryć na własnej skórze.

Jeśli więc Twoja lista zadań przekracza średnią długość rolki papieru toaletowego i przytłacza Cię natłok spraw – nie poddawaj się poczuciu winy. To wcale nie świadczy o braku zorganizowania. Być może właśnie jest najwyższy czas, by skupić się na tym, co najważniejsze. A nie wpychać kolejne zadania w kalendarz z nadzieją, że czas się magicznie rozciągnie.

 

Ładne słówko „nie”

Ostatnio dokonałam epokowego odkrycia. Wyobraź sobie, że można komuś powiedzieć „Wybacz, nie dam rady” i… nic złego się nie dzieje!

Wbrew moim wyobrażeniom, nie zostałam świadkiem scen rozpaczy i błagań o zlitowanie. Coś, co wymagałoby ode mnie znacznego przeorganizowania planów, dla kogoś innego byłoby miłe, ale wcale nie konieczne do szczęścia. I w tych kilku przypadkach okazało się, że wcale nie jestem taka niezbędna i niezastąpiona.

Najtrudniej jednak odmówić… sobie. Wciąż mam wrażenie, że akurat za tym zadaniem czeka na mnie świetlana przyszłość. Że jeśli z niego zrezygnuję, to na zawsze przekreślę swoją szansę rozwoju.

Ale cóż – mówienie czemuś „tak” oznacza mówienie „nie” czemuś innemu.

 

Mój pierwszy 12-tygodniowy rok – podsumowanie

Cóż… Sukcesu nie było. Zbyt często pozwalałam na to, by nieprzewidziane zadania wpychały się w mój czas. Siłą rzeczy, na realizację moich priorytetów tego czasu (i energii!) zabrakło. A niedopełnione zobowiązania wisiały mi nad głową niczym siekiera.

A ponieważ poziom realizacji planów był niski, to unikałam jak ognia podsumowań tygodniowych (albo robiłam je na odczepnego). To nie pomagało w utrzymaniu samodyscypliny.

 

Czy to był zupełnie bezużyteczny czas?

Nie. Co prawda wskaźniki realizacji leżą i kwiczą, ale coś mi to dało.

Po pierwsze – choć nie przerobiłam tyle lekcji PHP, ile zakładałam – to jednak coś z tego zrobiłam. Ruszyłam naprzód. Pozostaje tylko nie poddawać się.

Po drugie – nie ma przebacz, zaczęłam uczyć się rezygnować z niektórych zadań. Muszę uznać, że „nie ma ludzi niezastąpionych”, a już z pewnością ja do takich nie należę.

„Akcja Limitacja” już jest rozpoczęta. Zaczęłam już wyrzucać zadania, które – choć wiele mi dają – nie są spójne z moją wizją i celami.

 

Czy zrezygnuję z planowania dwunastotygodniowego?

W żadnym wypadku! Daję sobie czas do końca grudnia na wyczyszczenie części zobowiązań i wypracowanie systemu na nowo. Część zadziałała, część nie. Chcę znaleźć takie rozwiązania, które będą działać dla mnie.

Tym razem zacznę – jak połowa ludzkości – od stycznia!

Tym razem nie będzie deklaracji publicznej. Okazuje się, że magiczna ponoć moc tej deklaracji zupełnie na mnie nie działa. Ale jeśli zrobię postępy, to na pewno się pochwalę!

 

Zaczekaj! JEst więcej!

→ Prokrastynacja – jak przełamać zaklęty krąg?

→ Jak mówić NIE? – czyli parę słów o asertywności

→ 12-tygodniowy rok – czyli jak skutecznie realizować plany?