Zanim z werwą przystąpisz do działania… ba, zanim z rozmachem otworzysz planer czy aplikację i zaczniesz wpisywać harmonogram działań… projekt trzeba dobrze rozpocząć.

Po co to wszystko i czemu to służy – rozgryźmy to na przykładzie. A za moment ujawnię, jaki projekt weźmiemy na warsztat.

Po co to całe rozpoczynanie?

Być może jesteś już w blokach startowych i chcesz po prostu działać. A może nawet myślisz, po jakie licho wcisnąć tę fazę i czy aby nie po to, by produkować dodatkową papierologię.

Rozpoczęcie (czy też zainicjowanie) projektu to jest moment na to, żeby ustalić, co właściwie jest do zrobienia i po co.

Wyobraź sobie, że wybierasz się w podróż. Zanim przystąpisz do pakowania, musisz zdecydować się, dokąd właściwie planujesz dotrzeć. Na przykład kąpielówki raczej nie przydadzą się na Antarktydzie, a znów narty mogą być niezbyt użyteczne w sercu dżungli amazońskiej. Warto zorientować się, czy nie potrzebujesz lekarstw na jakąś egzotyczną chorobę. Możesz zrobić listę tego, co chcesz koniecznie zobaczyć.

Dokładne określenie celu zresztą ma szczególne znaczenie, gdy osób realizujących projekt jest więcej. Bardzo często okazuje się, że pod tym samym hasłem rozumiemy coś totalnie innego. Ale nawet jeśli tylko Ty jesteś na pokładzie, to warto sobie to rozpisać. Na tym etapie łatwiej wprowadzić jakiekolwiek zmiany. Pomyśl o tym tak: lepiej na starcie skorygować kurs rakiety lecącej na Księżyc niż po fakcie zorientować się, że chybił_ś o kilkaset kilometrów i Księżycowi możesz co najwyżej pomachać. 

A o całym procesie opowiemy sobie na przykładzie…

Mojego tajnego projektu

…który niniejszym przestaje być taki tajny.

Otóż „od zawsze” chciałam zostać pisarką. Tak odpowiadałam na każde pytanie o to, kim będę w przyszłości, co dorośli przyjmowali ze znaczącym uśmiechem. Pierwszą próbę pisarską podjęłam w wieku lat ośmiu (po czym ją porzuciłam, bo książka była śmiertelnie nudna, nawet dla mnie).

Ponieważ jednak jestem osobą praktyczną, mając lat 12 zaczęłam przeliczać, ile musiałabym sprzedać książek, aby był z tego sensowny dochód. Efekt był taki, że zdecydowałam się zdobyć jednak inne wykształcenie – no wiecie, na wypadek, gdybym jednak nie przebiła JK Rowling w zarobkach. Pisanie towarzyszyło mi jednak cały czas. W końcu jednak postanowiłam sprawdzić, czy mogłabym napisać książkę, która nadawałaby się do wydania.

Zgodnie z tradycyjnym wyobrażeniem o pisarzach, powinnam teraz zamelinować się w mieszkaniu i, siedząc w szlafroku od rana do nocy, napisać potężne dzieło. Następnie powinnam wysyłać je do kolejnych wydawnictw, przeżywając katusze na myśl, czy ktokolwiek ją wyda. W dobrej historii stanęłabym na krawędzi bankructwa i musiała sprzedać własnego psa (którego nie mam, ale dla dobrej legendy mogłabym kupić), nim ktoś zdecydowałby się ją wydać. Ewentualnie mogłabym zainwestować grube tysiące w wydruk i wznosić modły, by ktoś zechciał ją kupić.

Rzecz prosta, że taki scenariusz mi nie odpowiada. Przede wszystkim z tego względu, że nie mam teraz tyle czasu i pieniędzy, by inwestować w projekt, który może nigdy nie ujrzeć światła dziennego.

Postanowiłam więc zadziałać inaczej.

Karta projektu

W formalnych projektach na tym etapie powstaje dokument zwany kartą projektu, która zawiera jego główne założenia. Dopiero po zatwierdzeniu dokumentu przez wszystkie właściwe osoby, przechodzi się dalej.

Ja wykorzystałam elementy takiej karty, by zbudować własną mapę myśli. To pozwoliło mi zebrać moje rozkminy na jednej kartce i sprawdzić, czy wszystko się dobrze komponuje. Już rzut oka na wszystkie te punkty pozwolił mi wprowadzić kilka korekt do moich założeń.

Polecam Twojej uwadze nazwę, jaką nadałam projektowi. Jak to mówią: jak kraść, to miliony.

No to dzieła! Ruszamy kolejno przez wszystkie punkty.

Tło biznesowe

Pozostawiłam tę korponazwę, choć nie mówimy tu o biznesie. W tym miejscu zdecydowałam, czy projekt wpisuje się w moją wizję życia i w jaki sposób mnie do niej przybliża. Pisanie wprost wpisuje się w kreatywność, więc nie ma tutaj rozdźwięku.

Cel projektu

Tutaj mam cel w pewnym sensie podwójny. Idealny cel to oczywiście wydanie książki. Ale też jeśli na którymś etapie stwierdzę, że pisanie nie jest dla mnie, to też uznam to za sukces. Mogę z czystym sumieniem rozstać się z tym odwiecznym marzeniem i przejść do realizacji innych celów z Księgi Questów.

Zaraz, zaraz, a czy cele nie powinny być SMART? Zgodnie ze sztuką – tak, powinny. Ale zostawmy je na razie w tej formie. Wrócę do tego na koniec.

Interesariusze

Zgodnie z teorią, „interesariusze” to osoby, które mają wpływ na projekt i na które projekt ma wpływ.

Tutaj pierwszą i kluczową grupą są czytelnicy. Jeśli książka ma być wydana (a więc i sprzedana!), to ktoś musi chcieć ją przeczytać. Czytelnicy odgrywają dużą rolę w tym projekcie z dwóch względów.

Po pierwsze, przy pisaniu chcę postawić czytelnika w centrum. Nie chodzi mi o to, żeby język giętki powiedział wszystko, co się uroi w mojej głowie. Chodzi o to, żeby dać czytelnikowi doświadczenia i emocje, które coś w nim zmienią. Bo nie zależy mi na stworzeniu książki, która w pięć minut po zakończeniu wywietrzeje czytelnikowi z głowy.

Po drugie, biznesowa część mnie już zaczęła kombinować, jak czytelników zaangażować już wcześniej. Pro-tip: przy takich rozkminach weź kartkę na luźne pomysły i inspiracje. Ja już tu mogłam schować kilka asów do rękawa.

Drugim ważnym interesariuszem są moi bliscy. Nie tyle ze względu na treść książki, co na czas, który będę musiała poświęcić na pisanie. To będę musiała uwzględnić przy planowaniu działania.

Kryteria sukcesu

Tutaj zastanawiam się, skąd będę wiedziała, że projekt zakończył się sukcesem.

Wpisałam sobie po prostu „wydanie książki”. Przy czym to już zawiera w sobie kilka założeń. O budżecie będzie za chwilę, ale w tym momencie nie mogę pozwolić sobie na wyłożenie kilkunastu tysięcy na wydruk iluś egzemplarzy książki, które będą mi zalegać na strychu. Więc przed wydaniem muszę mieć wystarczająco pozytywne opinie czytelników i wystarczająco dużo osób, które zechcą książkę kupić. Te kryteria sobie doprecyzuję później.

Następnie mamy zakres projektu i kamienie milowe. Do tego jednak wrócę za chwilę, bo chciałam omówić inne punkty.

Budżet projektu

Nie mam kasy do przepalenia. Dlatego samo wydanie książki rozważam w formie crowdfundingu. Na ten moment nie znam wymaganego kosztu… ale też w tej chwili nie potrzebuję tego wiedzieć.

Kluczowe zagrożenia

Czyli co może mój projekt opóźnić albo sprawić, że skończy się fiaskiem. Przy analizie zagrożeń i szans miałam pod ręką kartę bohatera i mapę świata. Ponieważ to mój projekt i mocno polega na mnie, to moje zdolności czy mój kontekst są kluczowe przy jego realizacji.

Przy rozkminianiu zagrożeń i szans skorzystałam z mojej kartki na notatki – od razu zapisałam sobie pomysły, jak sobie z nimi poradzić.

Na przykład może okazać się, że w książkę wpompuję dużo czasu i pieniędzy, a potem… pies z kulawą nogą do niej nie zajrzy. Dlatego od razu zanotowałam sobie, jak można to ryzyko zminimalizować.

Po pierwsze – na początku stworzę demo powieści, które będę „testować na ludziach”. Demo, czyli pierwsze 2-3 rozdziały, które zaprezentują mój pomysł i styl, w jakim chcę pisać. 

Po drugie – zanotowałam sobie kilka pomysłów, jak połączyć pisanie z docieraniem do czytelników. To już pierwsze rysy do strategii marketingowej, ale… tych kart nie będę na razie odkrywać.

Kolejne zagrożenie wynika wprost z mojego kontekstu – brak czasu i jego nieprzewidywalność. Taki mam kontekst, że codziennie gram w czasową ruletkę. Będę mieć godzinę, 10 minut czy zupełnie nic? Tego nie wie nikt. Do tego ten czas wypada w bardzo nieidealnych warunkach, jak choćby… czekanie w kolejce w supermarkecie. To wymaga większej gimnastyki niż wpisanie punktu „pisanie” w poniedziałek o 13:00.

Kluczowe szanse

A czy jest coś, co może wznieść mój projekt na wyższy poziom? Tu na pomoc znów przyszła karta bohatera. Mam do dyspozycji wiedzę biznesową, projektową oraz moje talenty (zwłaszcza uczenie się i intelekt). Na przykład mogę zaczerpnąć z parę inspiracji z Agile.

Zakres projektu

Czyli co właściwie jest do zrobienia. Jeśli nie chcę liczyć na zlitowanie się jakiegoś wydawnictwa, powinnam uwzględnić na liście także zadania związane z wydaniem i promocją.

Rzecz jasna, być może któreś wydawnictwo zgłosi się do mnie, olśnione geniuszem mojego pomysłu i gładkością języka /autosarkazm/. Ale po pierwsze, nie ma co na tym polegać, a po drugie – jeśli uda mi się dotrzeć do serc wielu czytelników, zwiększam szanse także na tę formę wydania.

Kamienie milowe

Tu już uwzględniłam demo książki, które wynikło z analizy moich zagrożeń.

Poza tym, jak już pisałam przy budżecie, jako że nie mam w domu kasetki z napisem „banknoty na podpałkę”, celuję w wydanie książki poprzez crowdfunding. A to oznacza, że promocję książki muszę rozegrać odpowiednio wcześnie i z finezją godną szermierza.

Ograniczenia

Opowiedzmy krótko o trzech głównych ograniczeniach projektu: są to budżet, czas i zakres. Trik polega na tym, że najczęściej jedna jest ustalona i nie do ruszenia; drugą można optymalizować; trzecia jest wypadkową tych wszystkich i decydujemy się przymknąć oko na opóźnienia czy zmiany.

U mnie zakres jest mniej więcej stały – książka musi objąć jakiś konkretną objętość, żeby to miało sens. Inne działania, takie jak promocja, także są niezbędne, by to mogło wypalić. Tu niewiele zdziałam.

Budżet staram się zoptymalizować, więc ucierpi na tym czas (którego też mi nie zbywa). Dlatego też z góry zakładam, że data graniczna całego projektu będzie elastyczna.

Z drugiej strony – mając mało czasu, muszę zrobić wszystko, by wydobyć z niego wszystko, co do okruszka. Oczywiście, nie narażając przy tym snu i innych podstawowych potrzeb. Gdy jestem głodna i zmęczona, moja kreatywność leci na łeb, na szyję.

Warunki

Co musi być spełnione, by projekt doprowadzić został zrealizowany? Dla mnie to stabilność finansowa. Nie mogę sobie na przykład pozwolić na rzucenie papierami w pracy i żywienie się zupkami instant do momentu wydania książki, jakkolwiek romantycznie nie wyglądałoby to w mojej biografii.

Podsumujmy

No dobrze, to co z tych wszystkich rozważań wynika?

Na pierwszy plan wysforowała się niepewność. Książka może się spodobać lub nie. Nie ma stuprocentowego planu na historię, która podbije serca – inaczej giganci typu Disney, z całą swoją bazą doświadczenia i całą fortuną do wydania nie mieliby mniej kasowych produkcji. Zresztą, jak wiemy „dobra jakość” nie zawsze idzie w parze z popularnością.

A skoro niepewność, to moje myśli wędrują do Agile. Rzecz jasna, nie da się przełożyć świata aplikacji jeden do jednego na książkę. Trudno sobie wyobrazić na przykład dodawanie nowych rozdziałów w środku już wydanej książki.

Za to wejście w interakcję z czytelnikami czy praca w iteracjach jest już jak najbardziej do zrobienia.

Postanowiłam więc zacząć od pierwszej iteracji, którą jest napisanie demo książki. Wyznaczyłam sobie cel, by do 31 marca 2023 powstały trzy pierwsze rozdziały (pi razy oko 10 tys. słów) w formie nadającej się do pokazania innym ludziom. I na tym podprojekcie zdecydowałam się na razie skupić. Na razie nie zawracam sobie głowy dalszymi szczegółami, bo sukces lub porażka wersji demo zadecyduje o “być albo nie być” całego projektu. Dlatego nie mam potrzeby doprecyzowywać liczby egzemplarzy wydanej książki, skoro na razie nie wiem, czy coś więcej niż te trzy rozdziały w ogóle powstanie. Poza tym zbyt wiele może się zmienić po drodze, bym się bawiła w te szczegóły.

Relacja z pola bitwy będzie kontynuowana w kolejnym wpisie.