Dziś na blogu miał pojawić się pierwszy projekt z serii Atelier Pomysłów. A potem wydarzyło się życie. Projekt pojawi się nieco później… Bo nawarstwiło mi się parę spraw i zadziałał mój psychiczny bezpiecznik. I o tym bezpieczniku chciałam Ci dziś opowiedzieć.

Kiedy myślałam, że jestem niezniszczalna

Przyznam Ci się do czegoś: często ładuję się w zbyt wiele projektów naraz. Tak, wiem, że lepiej zrobić jeden, a porządnie. Tyle że zawsze potrafię siebie przekonać, że przecież dam radę. Że zdążę upchnąć nowe zadanie w mitycznym międzyczasie. A w ogóle ten projekt jest absolutnie niezbędny z punktu widzenia mojego priorytetu. I koniecznie muszę zacząć już, teraz, bo świat się zawali.

Tak się zdarzyło na ostatnim roku studiów. Przecież ogarnę studia, praktyki i zarząd organizacji na dodatek, myślałam. W końcu inni mają pełnoetatową pracę, dwa kierunki studiów i jeszcze rozwijają swoje pasje. Przecież wszystko jest kwestią organizacji. Myślałam, że jestem niezniszczalna.

Spoiler: nie jestem

Parę miesięcy później miałam na koncie chroniczny niedobór snu (co drugą noc pozwalałam sobie na luksus snu całe 6 godzin!), stres w oczach, pracę magisterską w powijakach i parę ładnych kilo nadwagi (bo stres i niedospanie sukcesywnie zajadałam; a z braku czasu jadłam, co popadło). Od otwarcia powiek rano po padnięcie bez ducha późną nocą, mój dzień był wypełniony zadaniami rodzaju wszelakiego.

Popełniłam w tamtym czasie masę błędów. Może gdybym się porządnie wyspała i dała czas na przegrupowanie sił, mogłabym ich uniknąć. Może wyłączyłabym perfekcjonizm, oddelegowała parę zadań, głośniej prosiłabym o pomoc. Ale w tym całym „przecież sobie poradzę!” łatwiej było mi zrezygnować z własnego zdrowia i odpoczynku niż z któregoś zadania.

Dociągnęłam do końca, to fakt. Ale gdy napięta do granic wytrzymałości sprężyna wreszcie została zwolniona, nastąpiło totalne rozprężenie. Przez jakiś czas później snułam się jak zombie. Zabranie się za cokolwiek przekraczało moje siły. Po całym wolnym dniu siadałam do magisterki o dziesiątej wieczorem, a i wtedy potrafiłam grać w FreeCella przez bite dwie godziny, nim zmusiłam się, by otworzyć plik i napisać choćby dwa zdania.

Nie, ta historia nie ma dramatycznego finału. Nie otarłam się o śmierć z przemęczenia. Nie byłam w stanie, który wymagałby szukania pomocy u terapeuty. Ale swoje odrobiłam. Pozbierałam się w końcu, ale to wymagało ode mnie sporo czasu. Czy było warto?

Nie jesteś niezniszczalna/y

Twoja wytrzymałość ma swoje granice. W którymś momencie organizm odmówi posłuszeństwa. Nie da się bez końca dokładać sobie zadań. Ale czy warto doprowadzić do tego momentu, gdy karetka odwiezie Cię na sygnale?

Czy warto ignorować drobne, codzienne sygnały, które mówią cicho: „Hej, trochę przesadzasz, zwolnij”? Czy chcesz czekać, aż zaczną krzyczeć, aż nie będziesz w stanie ich uciszyć? Odpowiedz sobie na to pytanie samodzielnie. Moja odpowiedź brzmi: Nie.

Masz prawo odpuścić

Masz prawo odpuścić – i to nie dopiero wtedy, gdy ryjesz nosem po ziemi, a powieki podtrzymujesz zapałkami. Masz prawo zarezerwować czas tylko dla siebie. I nie, nie tylko na zadania rozwojowe.

Masz prawo zadbać o swoje dobre samopoczucie. I to nie dopiero wtedy, gdy zadbasz o zadowolenie wszystkich innych.

Mój psychiczny bezpiecznik

Czego mnie nauczyła tamta historia? Zamontowałam sobie taki psychiczny bezpiecznik. Taki, który odczytuje sygnały na długo przed przeciążeniem. I mówi: Słuchaj, coś tu trzeba odłączyć, ZANIM będzie źle.

Psychiczny bezpiecznik, który nie porównuje. Może i influencerka z Instagrama ogarnia trzy razy więcej i jeszcze promienieje energią. Ale ta świadomość wcale nie sprawi, że będę mniej zmęczona i niewyspana. Ja mam inne możliwości, inni mają inne. Tyle w temacie.

Psychiczny bezpiecznik, który daje prawo do odpoczynku, nawet jeśli nie wyrabiam średniej krajowej obowiązków typowej matki Polki. Nawet jeśli nie wszystkie punkty na liście zadań zostały elegancko odhaczone. Nie muszę regeneracji zostawiać na szary koniec. I nie muszę się z tego tłumaczyć.

Psychiczny bezpiecznik, który zwalnia z wyrzutów sumienia. Bez „powinnaś się bardziej postarać”. I bez „wiedziałam, że sobie nie poradzisz, że się do tego nie nadajesz”. Analizuję przyczyny, wyciągam wnioski. I tyle.

Bo to jest jak z chodzeniem po linie: jak się zachwieję, wolę od razu złapać równowagę. Nie czekać, aż rymnę na dziób. I to parę pięter niżej.

Reaguję na drobne sygnały. Odpuszczam. Nie dokręcam sprężyny. Bo nie chcę, żeby któregoś dnia pękła.

A Ty?

Jak to jest u Ciebie? Masz swój psychiczny bezpiecznik, który pozwala Ci na luz? Czy walczysz tak długo, aż nie potrafisz ustać na nogach?

O czym tu jeszcze warto poczytać?

W zgodzie z sobą

Jak ogarnąć chaos? Krótki poradnik

Atelier Pomysłów – wybierz projekt, który zrealizuję na blogu!